niedziela, 27 lutego 2011

:)

Uśmiech sprzedam. Bardzo tanio, za grosze.
Za drugi uśmiech, tylko bardziej radosny.
Za życzliwe ucho o 3 nad ranem.
Bądź za pokaźny kubek herbaty z cytryną i rumem.
Za ciepłą dłoń w wietrzny wieczór.
Lub za spacer, kiedy wszystkie domy śpią.
A ten uśmiech jest dziś w promocji.
Dwa w cenie jednego, takie czasy mamy.

sobota, 26 lutego 2011

Chciałabym Cię dotknąć - taki mam kaprys.
Bezczelnie wyciągnąć dłoń, pogładzić Cię po policzku.
Prawdziwie.
Tu nie ma miejsca na przejaskrawienie bez idei.
Pewnie wydaje Ci się to śmieszne, bo niby skąd przyszło  mi to do głowy.
Śmieszne… też czuję się śmieszna. Bo stoję naga.
Nie mam niczego do ukrycia. Specjalnie dla Ciebie.
Nie ma nawet warstwy wyrachowania społecznego.
Nie wierzysz? Sprawdź, dotknij, poczuj.
Poczuj jak bije mi serce.
Od nadmiaru uczuć i z przerażenia.
Z przerażenia
przed obojętnością.
Przed ścianą i skorupą.
Powiedz co myślisz, wytrzymam każde Twoje słowo.
Obiecuję. A później, jakby nigdy nic, odejdę.
Bo przecież jestem tutaj tylko chwilę.

?

Zapytasz czy jestem sentymentalna.
‘A skąd.’ – odpowiem z grymasem oburzenia na twarzy.
Numer wylosowany na maturze – środkowa szuflada.
Pierwsza lalka Barbie – czerwone pudełko na szafie.
Pierwsza róża od pierwszej miłości – zawinięta w chusteczkę dogorywa w czeluściach szafy.
Zapytasz czy wierzę w miłość.
‘Ani trochę!’ – krzyknę.
A śnię o Tobie nieustannie.
A w myślach wysyłam miliony listów dziennie.
Co z tego, i tak ich nigdy nie przeczytasz.
Zapytasz, czy wiem jak żyć.
‘Oczywiście, że tak.’ – powiem i z dumą podniosę głowę.
A stoję w tym samym miejscu od kilku lat.
I tylko leciutko rysujące się zmarszczki w okolicach oczu przypominają o tym, że czas powolutku mija.

piątek, 25 lutego 2011

the key

I have never met anyone so desperate about meaning.
The meaning of everything.
The meaning of you and me.
The meaning of words and gestures.
Does everything have to be meaningful?
Or is it just a dark abyss of meaningless mass.
You know, words are words.
Just words.
There is no connection between what is in my head, what is in my heart and words.
I have a key in my pocket. The key opens all sorts of doors.
The key isn’t magic though.
But there it is, I can feel it.
I can use it whenever I want.
It’s just mine.
As you said, I can be whoever I want.
Without shame, without permission, without asking.
So, the key’s mine but I won’t use it.
Not yet.

czwartek, 24 lutego 2011

cynamon

Bo nie ma prawd nadzwyczajnych.
Bo nie ma cudów i marzeń.
Bo  nie ma nieba na ziemi.
Bo jest kawa i piasek.
W ciemności najlepiej się milczy.
Cynamon zapachnie gdy wstaniesz.
W ciemności najlepiej się milczy.
Czy zechcesz zostać do rana?
Będę,  jak nigdy, milcząca.
Nie stanę na środku drogi.
Nie powiem nawet przepraszam.
Bo myśli płoną mi w głowie.

dumnym jestem

Człowiek dumnym stworzeniem jest.
Człowiek ma bardzo wysokie mniemanie o sobie.
‘Skąd je wziął?’ – zastanawiam się.
Leżało koło łóżka jak obudził się z zimowego snu?
Znalazł pod brzozą spacerując po parku?
Czy też kupił na giełdzie – 2.35 zł za akcję.
Ciężko jest spojrzeć sobie w oczy.
I nie ze względu na niewykonalność samej czynności , bo od czego mamy lustra.
Ciężko jest stanąć twarzą w twarz ze sobą samym.
Nagim.
Bez woalek zakłamania.
Bez uszytych w inkubatorze społecznym halek i falbanek pozorów.

środa, 23 lutego 2011

będzie pięknie

Słowami można się bawić. Można.
Można je rozciągać, można je ucinać, przycinać i strugać.
Można z nich lepić, jak z plasteliny.
Kiedyś, ktoś napisał, że trzeba to wszystko od nowa ponazywać, bo słowa straciły znaczenie.
Straciły?
Straciły.
Ale nie do końca, niech pomyślę.
Chciałabym Ci tyle powiedzieć, chciałabym.
Ale nie powiem.
Pobawię się trochę słowami, bo tak jest bezpieczniej.
Ulepię z nich domek a przed domkiem zrobię płotek.
Będzie pięknie.
Ulepię sobie psa – nie będzie szczekał.
Będzie pięknie.
Ulepię sobie serce. Będzie czerwone i kształtne.
Będzie pięknie.
A później, zmęczona tym lepieniem, włożę wszystko do pudełka.
Pudełko będzie szare – takie lubię najbardziej.
Schowam do niego domek z płotkiem, psa i serce.
Będzie pięknie?

środa, 16 lutego 2011

mam 25 lat

Mam 25 lat.
Prowadzona w nicość, usycham.
A wy co zrobicie
jak zakują wam mózgi w kajdany?
Jak odetną dopływ światła?
Jak pozbawią godności z uśmiechem na twarzy i uściskiem dłoni?
Nic nie zrobicie.
Będą wami szarpały dreszcze przerażenia.
Będzie wam się śniła samotność.
Będziecie krzyczeć brakiem miłości.
Mam 25 lat.
Prowadzona w nicość, usycham.
I szarpią mną dreszcze przerażenia.
I śni mi się samotność.
I krzyczę brakiem miłości.
Mam 25 lat.
Prowadzona w nicość, usycham.

wtorek, 15 lutego 2011

oto ja

Prawe oko, lewe oko. Ciało powoli, powolutku, wolniutko budzi się do życia.
Nie. Jeszcze nie teraz. Za minutkę.
Aromat świeżo mielonej kawy o poranku unoszący się po każdym zakątku domu.
Chciałabym. Dwie łyżeczki rozpuszczalnej i mleko. Kanapka zjedzona w pośpiechu.
Powiadają, że poranki powinno się celebrować. Brak czasu, brak chęci.
Nie ma dla kogo mielić kawę w młynku, niebieskim młynku po babci.
W młynku, który przypomina gorące lato, huśtawkę zawieszoną na gałęzi i  łąki pełne pantofelków Matki Bożej.
W młynku z białym, kwiatowym wzorem.
Młynek stoi upchany na półce i z roku na rok pokrywa go coraz grubsza warstwa kurzu.
Nie ma czasu, nie ma dla kogo.
Niedokładny makijaż, brązowy golf i jeansy, bo tylko w nich przypominam człowieka.
Torebka: klucze, portfel, dokumenty, telefon.
Nie można zapomnieć telefonu. Bez niego jak bez ręki.
Mama będzie się martwić,  z pracy mogą zadzwonić.
Ale wszystko jest. Wychodzę.
Samochód, samochód, samochód. Ach tak, wczoraj zostawiłam go na parkingu. Zapomniałam.
Kluczyk przekręca się w lewo czy w prawo?
Hmmm. OK. Siedzę. Lusterko, błyszczyk, radio. Ironic. O tak.
A teraz…jak to było?
Sprzęgło, bieg i gaz. Jedziemy na podbój świata. No może nie na podbój świata.
Praca. Dzieci krzyczą, dzieci skaczą, dzieci piszczą. Jest OK, wypłata za dwa tygodnie.
Jedna lekcja, druga, trzecia…tracę rachubę. Koniec.
Zakupy. Lody czekoladowe, ulubione, tak czekoladowe, że aż gorzkie. I mleko. Nie mogę zapomnieć o mleku, bo z czym mam niby pić kawę?
A może zamiast lodów chleb trzy ziarna i chudy twarożek. Nie, jednak lody, w końcu trzeba mieć coś z życia.
Cholera, gdzie ja zostawiłam ten samochód? Idę obładowana przez parking i szukam jak igły w stogu siana.  Z zamkiem centralnym byłoby szybciej…Idę jak męczennik z grymasem nieszczęścia na twarzy.
JEST! Nie można było tak od razu?
Dom. Otwieram drzwi. Nie mówię dzień dobry, cześć, bo nie ma do kogo. Nawet kota nie ma, głupiej rybki a do kaktusów tak jakoś mi głupio.
Kawa. Zabiję za filiżankę. Dobrze, że nie palę. Każda używka kończy się u mnie nałogiem.
Dawno niczego nie czytałam. Może bym tak zaglądnęła do kupionej dwa miesiące temu biografii Obamy, żeby przekonać się o co mu w ogóle chodzi. Nie, boli mnie głowa. Nie dziś. Włączam TV. Godzina 22. Czekałam na to cały dzień. Teraz wszyscy razem pośmiejemy się z polityków, OFE, koalicji, opozycji, podatków i przyszłości nienarodzonych. Pośmiejemy się przez łzy, jak zwykle…
Godzina minęła. Prysznic. Lubię kąpiele ale zbyt szybko mnie nudzą. Balsamu zacznę używać od jutra, dziś nie mam ochoty.
Teraz spakuję torbę na następny dzień. Brednie. Nigdy tego nie robię.
Włączam komputer. Sprawdzam maila. Tłumaczenie do zrobienia na wczoraj. I pół nocy z głowy.
Ale zanim zacznę, ułożę się wygodnie na łóżku, poprawię poduszkę. Zajrzę tam, gdzie zaglądam codziennie z uporem maniaka. Zajrzę w miejsce, w którym dzieją się cuda, które przynosi ukojenie po całym dniu nie ważne jak długi/męczący/beznadziejny był.
Czytam i nagle jestem gdzie indziej. Śmieję się, płaczę, oblewam rumieńcem. Jestem bezwstydnym świadkiem różnych wydarzeń. I słyszę muzykę, i czuję deszcz. Zasypiam. Tłumaczenie zrobię rano. Zasypiam.

powietrze

Ktoś kiedyś napisał: „ (…) lecz widać można żyć bez powietrza!”.
Tak, można. Jestem tego solidnym przykładem.
Czy słyszę szept niedowierzania?
Proszę zobaczyć.
Otworzyć serce, zaglądnąć pod powieki, zastukać do mózgu.
Prześwietlić płuca, zmierzyć ciśnienie i obejrzeć gardło.
Można żyć bez powietrza.                                                             
Tylko dlaczego wciąż nie mogę podnieść się z kolan?
Podnoszę dumnie głowę, napinam mięśnie i nic …i spadam.
I tylko słyszę chrupot kości.
I tylko widzę roztrzaskany spokój.
Można żyć bez powietrza.
Lecz na kolanach, nigdy z podniesioną głową.
Można żyć bez powietrza.
Lecz bez marzeń i nadziei.
Moja nadzieja została daleko.
Nieświadoma.
Zagubiona.
Poraniona.
Tyle razy mogłam krzyczeć, wołać.
Za mało odwagi, za mało by żyć.

układam

Czekam na Ciebie jak wielu na Godota czekało.
Myślałam, że każde, do przesady dokładnie wybrane słowo ułożysz w logiczną całość.
Myślałam, że znajdziesz w tych słowach sens wszystkiego.
Może znalazłeś ale bardzo szybko chciałeś zapomnieć. Zapomnieć co widziałeś, zapomnieć co słyszałeś.
Bo tak jest dobrze. Tak się nikogo nie rani. Pamiętaj, uczucia to niebezpieczna broń.
Wiem o tym. Dlatego piszę do Ciebie układanką.
Nawet jeżeli ją ułożysz, możesz udać, że jest to tylko zbieg okoliczności, nic wielkiego, nic wartego uwagi.
Ja mogę pokusić się o udawaną obojętność.
Niestety, świata nie zdobędę biernością. Ciebie też nie.
Ale boję się, boję się nadać kształt memu sercu.

niedziela, 13 lutego 2011

tak trzeba

Przypomniał mi się pewien wieczór, wieczór z niedopitą butelką angielskiego porto i rozmazanym makijażem.
To był jeden z tych wieczorów, kiedy przeglądałam się w lustrze Twoich oczu. Wieczór tęsknoty za Tobą właśnie.
A tęsknota ta była zupełnie nie na miejscu. Sama bałam się do niej przyznać. Powiedziałam o niej komuś w zaufaniu. Po paru dniach przeszło. Wstyd czy tęsknota? Sama nie wiem, przeszło. Bo była data, bo było słowo. Bo przecież tak trzeba.
Ale przez te parędziesiąt minut istniałeś w moim sercu, w mojej duszy. Cały czas gdzieś tam jesteś. Jesteś moją chwilą zapomnienia. Jesteś moim pytaniem: ‘czy tak można?’
Jesteś cały czas daleko, nieosiągalny, idealny.
Od pierwszej chwili byłeś ważny. Dla Ciebie były białe szpilki, dla Ciebie była czerwona bluzka, dla Ciebie kwiaty we włosach.
Teraz jesteś daleko ale wciąż mam Cię schowanego pod siedmioma poduszkami. W chwilach pustki, tej nie do zniesienia, piszę do Ciebie. Piszę słowa zupełnie zwyczajne, błahe a chciałabym napisać Ci choćby jedno ważne słowo, które przeniknęłoby Cię do szpiku kości. Czy kiedyś je znajdę? To jedno słowo właśnie…